POLECAMY: Między nami sąsiadami

Materiały informacyjno-edukacyjne zgromadzone w portalu informacyjnym pt. Między nami sąsiadamiw latach 2013-2015. 

Europejski Funduszuna rzecz Integracji Obywateli Państw Trzecich i budżet państwa 

POLECAMY: Imigranci/ sąsiedzi / my

MATERIAŁY EDUKACYJNE POŚWIECONE CUDZOZIEMCOM

Internetowa Telewizja Edukacyjna, realizowana w ramach projektu pt. "Moda na wielokulturowość".

Europejski Fundusz na rzecz Integracji Obywateli Państw Trzecich i budżet państwa.  

 

Strona główna

Marques

Ricardo Marques Brazylijczyk, 34 lata

Instruktor capoeiry, aktor teatralny

 

Skąd jesteś?

Pochodzę z Brazylii. Wychowałem się w faweli Cantagalo w Rio de Janeiro, w sąsiedztwie plaży Copacabana. To znane na całym świecie miejsce pełne skrajności, czterokilometrowa plaża zabudowana drogimi hotelami i barami, nad którą rozciąga się jedna z najgęściej zaludnionych i najbiedniejszych dzielnic świata. Bardzo ciepło myślę o tym miejscu, mimo że podobnie jak we wszystkich slumsach nie brakuje tam przemocy i przestępczości. Większość ludzi, których poznałem w szkole już nie żyje. Nie mieli dość siły, żeby nie mieszać się w ten syf, zaczęli kraść, sprzedawać broń, narkotyki. Dzięki mamie, która rządziła w domu żelazną ręką, to wszystko mnie ominęło.

 

Czy miejsce, w którym dorastałeś było podobne do obrazów z filmu „Miasto Boga”?

 

Wszystko zaczęło się od capoeiry. Zacząłem ćwiczyć mając sześć lat. W naszej dzielnicy były bezpłatne zajęcia dla dzieciaków. Treningi mnie pochłonęły, to była dla mnie ucieczka ze slamsów. Mój mistrz z czasem się wycofał, ale pozostawił po sobie następców, instruktorów, z którymi pracowałem, do póki sam nie zostałem nauczycielem. Na treningach poznałem moją pierwszą polską żonę. Byliśmy ze sobą ponad rok, gdy namówiła mnie na wyjazd do Polski. Zależało jej na tym, żeby skończyć studia na Akademii Teatralnej w Łodzi, potem mieliśmy wracać do Brazylii. Sprawy ułożyły się inaczej. Rozstałem się z nią po kilku latach, ale w Polsce zostałem. Z czasem poznałem swoją obecną żonę, założyłem własną działalność gospodarczą, uczę capoeiry, mam w Polsce dwójkę dzieci. Na razie nie planuję powrotu.

 

Od początku zamierzałeś uczyć w Polsce capoeiry?

Tak. Zajmowałem się tym całe życie, kończyłem kursy instruktorskie, między innymi specjalistyczne kursy dotyczące pracy z dziećmi. Moja dziewczyna była po szkole baletowej, miała pomóc mi nawiązać w Warszawie kontakty.

 

Nie miałeś problemów z uzyskaniem wizy?

Dostałem trzymiesięczną wizę turystyczną. Na osiem dni przed jej wygaśnięciem wzięliśmy ślub. W Urzędzie do Spraw Cudzoziemców musieliśmy przejść rozmowy, które miały sprawdzić wiarygodność naszego związku. To było okropne. Czujesz się jak na przesłuchaniu, urzędnicy pytają o rzeczy, na które człowiek nie zwraca uwagi. Co moja żona jadła trzy dni temu na śniadanie. Skąd mam wiedzieć? Nie pamiętam co sam jadłem, a co dopiero moja żona. Biurokracja niewiarygodna.

 

A jak wyglądała Twoja droga zawodowa?

Na początku pewną przeszkodą był język. Robiłem zakupy tylko w supermarketach samoobsługowych, a na zajęciach potrzebowałem tłumacza. Kiedy moja żona wyjechała do Łodzi kończyć studia, byłem zdany tylko na siebie. Chodziłem wszędzie ze słownikiem, ale dałem radę. Doszlifowałem też angielski. Dzisiaj posługuję się w mowie i piśmie polskim, angielskim, hiszpańskim i portugalskim.

 

Dosyć szybko zacząłem prowadzić swoja pierwszą grupę. Teraz pracuję głównie z dziećmi. Prowadzę zajęcia w przedszkolach, a nawet żłobkach. Na bazie capoeiry prowadzę zajęcia ułatwiające dzieciom poznanie własnego ciała. Mało kto wie, jak jest silny i... kruchy jednocześnie. Gdy na zajęciach w Wyższej Szkole Pedagogicznej powiedziałem uczestnikom, że będziemy stawać na rękach nie wierzyli, że są w stanie to zrobić. Wydaje mi się, że częściowo wynika to z różnic w wychowaniu dzieci w Polsce i w Brazylii.

 

Odnoszę wrażenie, że w Polsce rodzice bardzo boją się o swoje dzieci. U nas dzieciaki dużo czasu spędzają na ulicy. Może nie są tak zadbane, ale mają dużo swobody, biegają po podwórkach, uczą się od rówieśników. Mają szansę spróbować wielu rzeczy. Ja nauczyłem się robić salto od kolegów. Rodzice w Polsce są trochę nadopiekuńczy, boją się o swoje dzieci i w efekcie te dzieci też się boją. W ramach cyklu spotkań „Rodzinne niedziele” w kinie Muranów prowadziłem warsztaty dla rodzin. Kiedy prosiłem rodziców, żeby asekurowali swoje dzieci podczas chodzenia na rękach, widziałem, że w oczach niektórych maluje się groza. Jedna z matek, ignorując moje kompetencje i wieloletnie doświadczenie, próbowała przekonać mnie, że takie ćwiczenia niechybnie prowadzą do śmierci. Zresztą miałem okazję oglądać jak wygląda wychowanie fizyczne w polskich szkołach państwowych i powiem szczerze, to jest... skandal.

 

Jakie jeszcze różnice kulturowe dostrzegasz?

Generalizując, Polacy są bardziej zamknięci w sobie niż Brazylijczycy, bardziej formalni. To oficjalne podejście czuć nawet w stosunku do znajomych. W Brazylii jeżeli mijasz czyjś dom i nie zapukasz mogą się na ciebie obrazić, tymczasem w Polsce pojawienie się u kogoś bez uprzedzenia może być odebrane jako robienie kłopotu gospodarzom. Dzisiaj już mam to przerobione, nawet sam się zrobiłem bardziej oficjalny, ale pierwsze święta Bożego Narodzenia, to był dla mnie największy szok kulturowy w życiu. U nas święta są po to, żeby odwiedzić wszystkich, których się lubi. Chodzi się od domu do domu i u każdego trzeba spróbować przynajmniej jednej potrawy. Kiedy się okazało, że w Polsce spędza się Boże Narodzenie w domu, w otoczeniu najbliższej rodziny nie mogłem w to uwierzyć. Przecież to miały być święta! Jak można święta spędzać w zamknięciu?!

 

Są też dobre strony tego formalnego podejścia Polaków - punktualność. Ja nienawidzę się spóźniać, nienawidzę! U nas jest rzadkością, żeby ktoś rzeczywiście pilnował godziny. Brazylijczycy są znani z tego, że jak mówisz godzinę, to jest to tylko punkt odniesienia, ale nikt się na Ciebie nie obrazi jeżeli się spóźnisz 15 min.

 

A jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?

Zawsze kochałem teatr, kilka razy występowałem w Brazylii. W 2011 zostałem zaproszony do wystąpienia podczas wręczania statuetek Złotych Kaczek. Tomasz Karolak, który został wtedy nagrodzony, szukał akurat kogoś o aparycji podobnej do mojej do spektaklu „Dzienniki’ Gombrowicza w teatrze Imka. Po moim występie zaproponował mi udział w przedstawieniu. Grałem z nimi przez dwa lata. Podczas grania bardzo mi pomogły doświadczenia, które nabyłem jako tancerz. Capoeira to rodzaj przedstawienia, rozmowy z drugą osobą, czasem kłótni, to wymaga ekspresji, świetnej znajomości własnego ciała.

 

Ostatnio występowałem też w teledysku zespołu „Same Suki”. Proponowano mi również rolę w serialu. Nie zdecydowałem się na to, ponieważ musiałbym na cztery miesiące odłożyć swoje wszystkie zajęcia. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym się zajmować czymś innym niż capoeira. Pasjonuje mnie to co robię, dlatego jestem w tym dobry. Po co miał bym to zmieniać?

 

Pracuję w jedenastu przedszkolach. Prowadzę dwie grupy dla dorosłych i trzydzieści cztery grupy dla dzieci. Pracuję od rana do wieczora. Robię, to co lubię i mogę z tego żyć. Reszta jest dodatkiem. Są ludzie, którzy lubią to, co robią, ja robię to, co lubię. To, że mogę się utrzymywać z tego co kocham, uważam za swój wielki sukces.

 

Co lubisz w swojej pracy?

Bardzo lubię ludzi, lubię ich uczyć i z nimi rozmawiać. Szczególnie wdzięczne jest uczenie dzieci. Dzieciaki szybko robią postępy, mniej się boją, nie mają jeszcze tylu barier. Żeby z nimi pracować trzeba mieć dar, lubić to co się robi, bo dzieci są szczere, jeśli cię nie lubią, to ci o tym powiedzą.

 

Nie żałujesz wyjazdu?

Od siedmiu lat pracuję jako tłumacz w Ambasadzie Arabii Saudyjskiej.

 

Co się w Tobie zmieniło pod wpływem życia w Polsce?

Uważam, że skoro tu jestem, to znaczy, że tu miałem być. Nie należę do ludzi przywiązanych do swojej ziemi. Wyznaję zasadę, że dom jest tam, gdzie kapelusz. Miejsce nie czyni szczęśliwym, jak nie będzie mi dobrze tu, to nie będzie mi dobrze nigdzie.